Warszawski Festiwal Piwa to bardzo specyficzna impreza. Odbywające się dwa razy do roku wydarzenie przyciąga ludzi, którzy na co dzień mają pod ręką kilka bardzo dobrze zaopatrzonych sklepów specjalistycznych, mających w swojej ofercie większość piw z rodzimego kraftu oraz cały przekrój rynku piw zagranicznych.
Czym zatem organizatorzy próbują nas zachęcić? Największe plusy to: bardzo dobra organizacja, będąca zapewne wynikiem doświadczenia z poprzednich ośmiu edycji; mnóstwem wydarzeń dodatkowych: płatnych (warsztaty, degustacje) i bezpłatnych (spotkania i pogadanki na scenie głównej); bardzo dużo piw premierowych.
W tym roku dodatkową atrakcją (a może jedną z głównych?) był gość specjalny Steve Dresler, czyli emerytowany piwowar Sierra Nevada Brewing, współtwórca m.in. pierwszego nowożytnego piwa na tzw. mokrym chmielu – szyszce świeżo zebranej z plantacji i wrzucanej do kotła bez żadnej obróbki. Steve z pasją opowiadał o swojej 34-letniej karierze piwowara, chętnie odpowiadał na pytania prowadzącego oraz publiczności, którzy z zaciekawieniem słuchali człowieka wręcz kultowego dla amerykańskiego kraftu.
Tradycją festiwalu stał się Turniej Piłkarzyków, do którego na tej edycji dołączył Turniej Klaska. Jak dołożymy do tego jeszcze flippery to naprawdę ciężko narzekać na brak atrakcji.
Do dyspozycji odwiedzających była zachodnia trybuna stadionu Legii, gdzie znajdują się dwie duże i wydajne myjki i oczywiście miejsca siedzące, na których można usiąść i odpocząć trochę od gwaru zamkniętych pomieszczeń (i, niestety dla niepalących, również zapalić). Nie wiem jak technicznie wygląda możliwość wydzielenia strefy dla niepalących, ale warto by się nad tym pochylić.
To, co najbardziej rzucało się w oczy na dziewiątej edycji WFP to zdecydowanie duża ilość rodzin przechadzających się z wózkami pomiędzy stoiskami z piwem czy foodtrackami. Miły to dla oka trend, bo świadczący, że chęć spróbowania dobrego piwa nie musi kolidować z obowiązkami rodzinnymi. Można wszak zabrać współmałżonka i wózek z dzieckiem.
No i na koniec to co najważniejsze: prawie 50 browarów kraftowych zaprezentowało przekrój swojej oferty. Większość z tej oferty można znaleźć na półkach sklepów specjalistycznych, ale wystawcy postarali się również o wiele piw premierowych oraz zwykle niedostępnych w ciągłej sprzedaży.
O kilku ciekawych premierach warto wspomnieć. Pinta zaprezentowała nową wersję Kwasu Theta, czyli swojego kwaśnego RIS-a, ale w wersji bez Wild; przywiozła również Warsaw Express, ale w wersji Bourbon Barrel Age. Warszawski browar Palatum przywiózł trzy premiery: Hyperion, czyli belgijskie mocne, ale z dodatkiem jagody, jeżyny i czarnej porzeczki; Cold Crash, czyli podwójnie chmielone Black IPA i Licantropusa, czyli RIS leżakowany w beczcie po whisky Bowmore. Browar Podgórz przywiózł na festiwal trzy wersje swojego flagowego portera bałtyckiego 652 m n.p.m.: nowa warka podstawki; leżakowana w beczce po winie z dodatkiem owoców oraz wersja wymrażana. Deer Bear też „poszedł w beczki” i zaprezentował Xtreme 03 imperialnego milk stout’a leżakowanego w beczce po bourbonie oraz Battle Blend vol. 2, czyli cofee imperial milk stout’a leżakowanego w beczce po Laphroaigu.
Nie sposób wymienić wszystkich premier i ciekawych piw, ale jeśli na koniec dodamy możliwość spróbowanie wymrażanych piw z browaru Spółdzielczego, Duke of Flanders leżakowanego w beczce po czerwonym winie z browaru Szał Piw to wniosek nasuwa się sam – jeśli nie było Was na 9 WFP to macie czego żałować!