W sobotę 27 lipca olsztyński amfiteatr odwiedziła Ania Rusowicz. Wraz z muzykami, którzy jej towarzyszyli, porwała publiczność w muzyczną półtoragodzinną podróż, która jak dla mnie, mogłaby się nie kończyć. Ponadczasowe teksty utworów, żywa muzyka zachęcająca do tańca i wspaniały głos Ani, tak podobny do głosu jej matki – czego można chcieć więcej? Pomiędzy utworami Ania poruszała wielokrotnie temat cieszenia się życiem, starania się o lepsze jutro… “Olsztyn umiera. Olsztyn 2050 roku nie będzie istniał. Każdy z nas dba o siebie, o swój ogródek. Jeśli w naszym ogródku wszystko gra, nie wychodzimy poza niego. A chodzi o to, żeby w tym wszystkim spojrzeć szerzej, zrobić coś dla innych. Moja nowa płyta będzie pełna takich treści. Jeśli komuś z Państwa nie spodobają się te treści, to proszę wyrzucić moją płytę za okno”. Jest w tych słowach pewna uniwersalna prawda – jesteśmy wygodni. Łatwiej nam dbać o siebie i to co wokół nas, niż zrobić coś dla innych, zadbać o wspólne dobro. I o tym był ten koncert. Ale nie tylko. Był również o cieszeniu się życiem, o tym by nie kopać się z przeszłością i być zwyczajnie szczęśliwym.
I jedyne, co mogło zasmucić, to średnia wieku publiczności. Bo choć amfiteatr był wypchany po brzegi, to przy tak ponadczasowej muzyce można by się spodziewać tłumów zarówno osób starszych, jak i młodych ludzi, pełnych zapału. Tymczasem smutna prawda jest taka, że disco polo wyparło tego dnia wszystko co prawdziwe, bo na widowni amfiteatru średnia wieku oscylowała w okolicach 50-tki. Pozostaje mieć nadzieję, że młodzi docenią kiedyś piękno muzyki tworzonej z serca, a nie dla pieniędzy i kolejnym razem widownia na koncercie Ani Rusowicz pełna będzie młodych ludzi, gotowych zmieniać i ulepszać świat wokół siebie.
foto: Anna Bartczak