Wywiad z basistą Midsommar – Karolem Grabiasem na Off-Festival 2022

Midsommar to nie tylko tytuł sensacyjnego filmu Ari Astera, ale i polski zespół, który tworzy muzykę z pogranicza dream popu i shoegaze. W 2021 roku opublikował swoją debiutancką EP-kę „The Dream We Had”. Biorąc pod uwagę tylko dyskografię, wydaje się, że ten zespół nie ma zbyt dużego doświadczenia. Ale staż, jak się okazuje nie gra roli, kiedy każdy szczegół – od nazwy zespołu do każdej kolejnej nagranej studyjnie piosenki jest dokładnie przemyślany. Te gatunki muzyczne, które szczyt swojej popularności miały jeszcze w latach 90-tych, nie przejęły się wtedy w Polsce. Ale możliwie, że akurat teraz polska publiczność już dojrzała do tego, żeby doceniać dream popową delikatność z shoegazowym, szorstkim przesterem. W ostatnich latach pojawia się coraz więcej zespołów posuwających się w podobnych gatunkach muzycznych i jednym z nich jest Midsommar, który od niedawna ma nową wokalistkę Valentinę.

Po koncercie redakcja FunInPoland przeprowadziła wywiad z Karolem Grabiasem, który nie tylko gra na bas gitarze, ale odpowiada za kontakt z mediami. Poniżej jego zredagowana treść:

[Best_Wordpress_Gallery id=”2407″ gal_title=”Midsommar”]

Jakie masz wrażenia po występie?

Myślę, że po różnych naszych koncertach ten był jednym z najlepszych. Było nam niesamowicie miło, że Artur Rojek zaprosił nas na OFF-Festival. Nie raz na naszych social mediach pisaliśmy, że to jest miejsce, w którym naprawdę chcielibyśmy wystąpić, ponieważ od lat jesteśmy fanami OFF-Festivalu. Wiemy, że w sercu Artura Rojka specjalne miejsce zajmuje muzyka shoegaze i dream pop, czyli ta brytyjska niezależna scena, takie zespoły jak „Slowdive” i „My Bloody Valentine”. Więc wystąpienie na OFF-Festivalu ma dla nas rodzaj szczególnego namaszczenia przez osobę, która na polskiej scenie ma wymiar kogoś, kto jest najważniejszym kuratorem muzyki. Myślę, że koncert oceniamy wszyscy pozytywnie. Raczej dobrze wypadliśmy technicznie, dobrze nam wypadła energia między członkami zespołu, więc jesteśmy bardzo zadowoleni.

A Ty osobiście bardziej preferujesz mniejsze eventy czy duże festiwale?

Dużych festiwali Midsommar nie ma za sobą zbyt wiele, więc to jest tak naprawdę nasze pierwsze doświadczenie z dużą publicznością i dużą sceną. Różne rzeczy wchodzą w grę. Duże festiwale mają to do siebie, że są lepiej nagłośnione. Jest lepsza przestrzeń od takiej strony techniczno-wizualnej – jest więcej miejsca, żeby poruszyć się na scenie, jest więcej osób, które odpowiadają za dźwięk i wizualia. Z jednej strony można swobodnie się poczuć pod względem, że ktoś opiekuje się Tobą jako zespołem, ale z drugiej strony małe koncerty mają ten specyficzny urok, że z dźwiękowcem przebijesz piątkę, po 5 minutach jesteście na Ty, publiczność to jest w 50 % znajomi Twoi, dziewczyny, ludzi z zespołu i możesz się poczuć bardziej swobodnie. Jedne i drugie mają swój urok. Ale chyba kiedy jest duża publiczność, kiedy ludzie przychodzą nie tylko dlatego, że znają członków zespołu i td, wtedy ta energia jest bardziej zacięta, jest więcej w tym jakiegoś takiego muzycznego dramatyzmu.

W środku lipca Midsommar dał post na social mediach, że macie znaczące zmiany w zespole, bardzo poetycko biorąc pod uwagę nazwę waszego zespołu. Oprócz tego, Valentina zaznaczyła, że to jest bardzo ciekawa historia i kiedyś o tym pogadamy, to może akurat nastąpił ten czas?

Pogadać o zmianach? Sprawa wyglądała tak, że nasza poprzednia wokalistka Alia Fay, którą oczywiście bardzo cenimy i bardzo szanujemy, w pewnym momencie doszła do wniosku, że chce postawić na karierę solową. Pojawiły się u niej jakieś plany wyjazdu zagranicę, nie chcę za dużo tego zdradzać. No i w tym momencie wiedząc już, że jesteśmy zaproszeni na duże festiwale, mając już plany, żeby nagrać płytę długogrającą, stanęliśmy przed dosyć dużym wyzwaniem jako zespół – musimy znaleźć nową wokalistkę. Zespół, który opiera się zasadniczo na dwóch filarach muzycznych, czyli z jednej strony bardzo charakterystyczna, rozmyta przesterowana gitara i z drugiej strony anielskie eteryczne wokale – to było dosyć duże wyzwanie. Rozpoczęliśmy przesłuchania do naszych partii wokalnych. Dostaliśmy bardzo dużo demówek. Spośród wszystkich, które nadeszły, Valentina należała do grona 2-3 osób, które w ogóle rozumiały tę muzykę. Ciekawe jest to, że Valentina nie słuchała wcześniej tej muzyki, ani shoegaze’u, ani dream popu. Byliśmy dla niej trochę takimi, nie chcę powiedzieć, że mentorami, ale osobami, które wprowadzały ją od strony takiej wiedzy o muzyce, pewnej historii tej muzyki. Ale z drugiej strony jej wrażliwość, jej osobowość, to kim ona jest, sprawiło, że ona bardzo szybko się w niej odnalazła. My nie musieliśmy jej prowadzić za rękę i mówić jakiej używać harmonii, w jaki sposób śpiewać te piosenki, ona bardzo szybko się odnalazła. Też bardzo szybko nawiązaliśmy taką osobistą więź. Przynajmniej między mną a Valentiną. Kiedy zaczęła się wojna nas wszystkich to bardzo mocno dotknęło. Ja w pierwszych dniach wojny byłem na granicy z Ukrainą. Wszyscy w jakiś mniejszy lub większy sposób włączyliśmy się w pomoc Ukrainie. No i kontakt z Valentiną był też takim jakby podaniem sobie dłoni ponad granicą. W tym sensie, że Valentina już mieszka w Polsce od wielu lat, ale ona była taką osobą, która przychodzi stamtąd i mówi nam jak jest. I jest dla nas strasznie ważne, żebyśmy byli również uwrażliwieni na kwestie związane z tym co się dzieje wokół nas. Valentina nie tylko wniosła swoją wrażliwość muzyczną, ale również wrażliwość na to co się dzieje na świecie.

Po OFFie Midsommar gra jeszcze w najbliższym czasie na takich polskich festiwalach jak Soundrive i Great September. Jak myślisz, co spowodowało taką eksplozję Waszej popularności?

To są dwie rzeczy. Z jednej strony myślę, że bardzo starannie podchodzimy do muzyki, którą wydajemy. Są zespoły, które wydają dema, które wydają jakieś epki, które są nieprzetworzone. My nagraliśmy tak naprawdę 5 utworów od jesieni 2021 roku. Co znaczy zespół, który ma 5 utworów na koncie – niewiele. Ale z drugiej strony wypuściliśmy 5 dobrze zmiksowanych, dobrze nagranych utworów, najlepszych z naszego repertuaru. Więc z jednej strony jest dobra muzyka, która jest przemyślana, która jest dobrze zmiksowana, jest wyprodukowana z osobami z naszego shoegaze’owego światka. Michaił Kuroczkin z Petersburga, który wcześniej miksował Blankenberge – bardzo znany rosyjski zespół, grający shoegaze. Z drugiej strony jest bardzo precyzyjna wizja tego, co my chcemy osiągnąć. Ja sam jestem osobą, która pracowała w PR-ze, więc wiem w jaki sposób i do kogo kierować komunikat na temat tej muzyki. Dosyć świadomie i w sposób przemyślany kierowaliśmy komunikaty na temat naszej muzyki do dziennikarzy, do promotorów muzyki, do ludzi z branży muzycznej, których to po prostu interesuje. Wiedzieliśmy, że ta muzyka w Polsce nie zaistniała wystarczająco silnie w latach 90-tych, czyli wtedy, kiedy była popularna, więc mieliśmy pewną silną dźwignię. Mówiliśmy: „My jesteśmy tymi, którzy zasypują próżnię, która jest przez ostatnie 30 lat.” Więc w momencie, kiedy mieliśmy taką silną wizję tego, w jaki sposób siebie prezentujemy i jednocześnie mieliśmy dobrą muzykę, produkt, chociaż nie lubię tego słowa, było nam w pewny sposób łatwo dotrzeć do dziennikarzy, którzy czuli, że pokazujemy coś, czego jeszcze na dobrą sprawę nie było na polskiej scenie muzycznej. Stąd myślę jest to duże zainteresowanie. Muzyka plus świadoma wizja siebie.

Mówisz, że ten gatunek muzyczny w Polsce jeszcze nie zaistniał. Jak myślisz, czy dzięki Midsommar ta muzyka się rozwinie?

Robimy bardzo dużo, żeby tak się stało. Staramy się utrzymywać bardzo dobre koleżeńskie relacje z zespołami, które grają podobną muzykę. Dopiero co przed chwilą graliśmy w warszawskim klubie „Chmury” koncert z zespołami „Oysterboy” i „Duchy”. Oczywiście to są zespoły na szerokim horyzoncie muzycznym, które nie do końca grają taką identyczną muzykę jak my, ale powiedzmy, że poruszają się w podobnej estetyce. Wcześniej graliśmy już koncert z takimi zespołami jak „Strangers in my House”, utrzymujemy przyjazne relacje z zespołami „Zachwyt”, „Bez”, „The hattive Nuts” czy „Kwiaty”. Więc to co się dzieje obecnie na scenie muzycznej w Polsce pokazuje, że jest pewien ruch w stronę tej muzyki. Jest więcej gitar, które są przesterowane i jednocześnie mają pogłos, jest więcej wrażliwości, która właśnie się odwołuje do tego co się działo na początku lat 90-tych w Bristolu w Wielkiej Brytanii. I wydaje się nam, że to jest ruch w słuszną stronę. Artur Rojek, który jest wielkim miłośnikiem tej muzyki przez lata starał się pokazywać polskim odbiorcom zespoły z tej branży, z tej niszy muzycznej, takie jak „My Bloody Valentine”, „Slowdive” czy „Ride”, który grał 2 dni temu na OFFie. No i wydaje mi się, to że jesteśmy tutaj i gramy razem z Arturem Rojkiem to nie jest przypadek. Pokazujemy polskim odbiorcom, że to nie jest muzyka tylko importowana, ale która również w Polsce ma coś ważnego do powiedzenia.

Czemu zdecydowaliście się na to, żeby pisać piosenki głównie w języku angielskim?

To myślę, że był dosyć naturalny sposób. Kiedy nasza pierwsza wokalistka pojawiła się w naszym zespole, to większość jej utworów była po angielsku. Też zakładaliśmy, że nie jesteśmy zespołem, który chce się ograniczyć tylko i wyłącznie do polskiego rynku muzycznego. Nie powiem, że jest w tym jakaś przemyślana strategia eksportowa, po prostu zakładaliśmy, że może będzie nam w ten sposób łatwiej przebić się muzycznie.

Na jakim festiwalu zagranicą chcielibyście szczególnie wystąpić?

Dobre pytanie..(śmiech). No na pewno byłoby świetnie zagrać na Lola Pelusie, ale to są jakieś wielkiemarzenia, marzenia ściętej głowy.

Czy Midsommar są zainteresowani kolaboracją?

Oczywiście, że tak. Na polskim rynku muzycznym przez ostatnie kilka lat pojawiło się tyle ciekawych projektów muzycznych, które prezentują wrażliwość zbliżoną do naszej. Pojawiła się bardzo duża przestrzeń dla eterycznych, wcześniej nie występujących na polskim rynku muzycznym wokali i gitar, które w większym stopniu opierają się na tworzeniu atmosfery, niż na agresywnych riffach. Jeśli w tym momencie odezwałby się do nas jakiś zespół o wrażliwości zbliżonej do naszej, z wielką przyjemnością nagralibyśmy coś. Może nie z zespołami, które są teraz popularne z gatunku hiphop, ale z naszej branży jak najbardziej. Ja osobiście jestem wielkim fanem zespołu z Oświęcimia „Zachwyt”, też zespołów „Bez”, „Strangers in my House”, „Kwiaty”. Od lat słucham zespołu „The Hattive Nuts”, który nie jest aż tak wystarczająco dobrze znany, jak według mnie powinien być, ale jest jednym z pierwszych zespołów w Polsce, który grał muzykę opartą na podobnych do nas harmoniach. Jest też masa innych. Gdyby Artur Rojek zaproponował nam współpracę zbliżoną do muzyki, która była w jego debiutanckim projekcie Lenny Valentino, czyli gdyby przyszedł do nas z propozycją: „Chłopaki nagrywamy drugą płytę Lenny Valentina i chcemy z Wami dograć wokale i gitary”, powiedzielibyśmy: „Zapraszamy, jest super!” Dzisiaj właśnie zrobiliśmy sobie zdjęcie z Arturem Rojkiem przed koncertem, więc jest to dla nas postać dosyć istotna. Gdyby on nam zaproponował kolaborację, byłoby super.

Kateryna Shmorgun