EMIEE to polski duet grający muzykę popowo-elektroniczną, który powstał w 2013 roku w Krakowie. Tworzą go  Dagmara Zapart, która jest wokalistką i autorką tekstów oraz Michał Zapart – producent. Duet używa w swojej muzyce syntezatorów, akustycznych instrumentów, elektrycznych gitar i procesory do wokalu, by osiągnąć ich unikatowy brzmienie. Wszystkie piosenki są zrobione przez duet: od pisania tekstów, kompozycji, produkcji do masteringu. W 2019 roku EMIEE wydali debiutancką Epkę pt. „Melodies”, a cztery miesiące później, podpisali kontrakt z brytyjską wytwórnią OML Sync. Do teraz duet wydał kilka singli: „Old Vibes”, „Your Life”, „Manipulation”, Honey Bye Bye”, „Lights of the Night” i kilka remiksów. Oprócz tego są wielkimi miłośnikami kuchni włoskiej, a carbonara Michała jest najlepsza. We Włoszech lubią vibe „dolce vita”, klimat, historię, morze i słońce, którego często brakuje w Krakowie.

Założyliście duet w 2013 roku?

M: Tak, ale poznaliśmy się wcześniej, chyba w 2009 roku. To są odmęty historii. Tworzyliśmy na początku właśnie taką bardziej muzykę elektroniczną. Całość brzmiała bardziej rockowo. Współpracowaliśmy z gitarzystą, basistą i perkusistą.

D: Taki elektro rock, bo też współpracowaliśmy z muzykami, więc to był bardziej zespół, a nie duet. Perkusja była tam żywa, więc to wszystko miało trochę inną energię. Nie do końca to czuliśmy, dlatego kombinowaliśmy, żeby iść trochę w innym kierunku.

M: Całość brzmiała na pewno ostrzej i mocniej, niż to co aktualnie tworzymy. W pewnym momencie po prostu stwierdziliśmy, że i tak odpowiadamy za kompozycje we dwójkę, to postanowiliśmy spróbować sił jako duet. Od tej pory tak działamy. Z muzykami współpracujemy bardziej do występów na żywo i dopieszczamy materiał na próbach do grania na żywo.

Czyli w tym roku macie 10 jubileusz?

D: Można tak powiedzieć, nawet nie kontrolowaliśmy tego upływu czasu. Po prostu jesteśmy razem. Ale też wydaje mi się, że to dlatego, że nie żyjemy z tej muzyki. Jest to jakimś dodatkiem do naszego życia i muzyka jest dla nas bardzo ważna, ale również jesteśmy racjonalistami, więc wiadomo zależy nam na jakimś tam poziomie życia (Śmiech)

M: Niestety, tak. Ale tak to wyglądało i faktycznie od tej pory działamy jako duet. Udało nam się podpisać kontrakt z wydawcą z UK, po wydaniu pierwszej EP-ki m.in. na Spotify i innych streamingowych platformach w 2019 roku.

Wcześniej bardziej rockowe brzmienia, teraz idziecie bardziej w pop, czemu zmieniliście repertuar?

M: Wydaje mi się, że każdy muzyk troszeczkę dodaje od siebie części swojego ducha do utworu. Więc grając np. z muzykiem, który ma jakieś podłoże rockowe, on będzie dodawał te cząstki rockowe do piosenek. A my mamy swoje preferencje.

D: Mi się wydaje, że każdy ciągnie w swoją stronę. My między sobą też wolimy inne style muzyczne. Michał lubi elektronikę, ale zdecydowanie woli takie mocne industrialne brzmienia. I tutaj np. wydaliśmy taki kawałek „Aerozole”, na podstawie którego jest zrobiony taki darkmix i to jest bardzo w stronę tego, co Michał preferuje. Wokal był nagrany do oryginału, a potem został zmiksowany do darkmix. Ja z kolei mam głównie popowo-jazzowe DNA muzyczne i to takie oldschoole z lat 60. Frank Sinatra, Elvis Presley, po prostu uwielbiam śpiewać takie rzeczy. We mnie to cały czas gdzieś tam siedzi, więc ten wokal jest taki bardziej melancholijny.

M: My się śmiejemy nawet, że ta nasza muzyka to są lata 90-te. Daga ma taki typowo melancholijny, bardzo spokojny wokal i ciężko było go wpasować do bardziej rockowych brzmień. Czasami po prostu nie siedziało i stwierdziliśmy, że wolimy mieć większą kontrolę nad tym jak te utwory brzmią i jaka jest ich finalna wersja, niż tworzyć coś, co nam do końca nie odpowiada. Nie ukrywam, że nam jest dużo prościej tworzyć muzykę we dwójkę, kiedy mamy studio w domu. To jest kwestia tylko przejścia do innego pokoju, kiedy ktoś wpada na jakiś pomysł i przenosimy to na kompozycję, tworzymy jakieś schematy, jakiś szkielet utworu. Z reguły Daga ma pomysł na melodię wokalu, potem dodaje do tego tekst na harmonię i potem dodajemy tę warstwę. Ale w momencie, kiedy mamy na to chwilę i nam jest dużo łatwiej zrobić we dwójkę w warunkach domowego studia, niż byśmy musieli się spotkać w 5-6 osób i każdy w ramach swojego czasu i możliwości dodawał tą swoją cegiełkę od siebie. Sprawdza się nam akurat taka forma. I wydaje mi się, że taka wypadkowa jest najbardziej odpowiednia pod kątem naszego muzycznego klimatu.

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak wyglądają Wasi odbiorcy?

M: Wydaje mi się, że to jest muzyka, która czerpie pełnymi garściami. Jest to muzyka elektroniczna, ale ma dużo domieszek pop i synthpop. Czasami gitary są nieco mocniejsze, dosyć mocno przesterowane, cięższe, czasami idziemy w klimat lat 80-tych, tworzymy taki vaporwave, więc wydaje mi się że nas słuchają ludzie, którzy są otwarci.

D: Ja teraz sobie wyobraziłam taką osobę, która mogłaby być naszym fanem. Szczerze, nigdy nie patrzyliśmy pod tym kątem, chociaż możliwe, że powinniśmy. Jak widzę takiego fana, to wydaje mi się, że jest to osoba, która nie ma idola, która nie jest wiernym fanem. Np. jak nastolatki szaleją za jednym wykonawcą. Na odwrót, to są osoby, które lubią muzykę, które lubią słuchać muzykę i posłuchają różnych gatunków. Ale też jak ktoś powie o muzyce synthpopowej, to przypomni się im nasz zespół.

M: Mamy tak duży rozstrzał, jeżeli chodzi o nasze piosenki, że ciężko byłoby je w ogóle zmieścić na jednej płycie. One są bardzo od siebie odmienne pod względem klimatu, więc osoba, która nas słucha, musi być przygotowana na to, że mamy bardzo popowe piosenki, jak np. „Sigma” albo „Old vibes”, a już „Manipulation” wchodzi w klimaty elektroniki. Skaczemy z klimatu na klimat. Znudziłoby nas to, gdybyśmy się zamknęli tylko na jeden gatunek muzyczny.

Już macie dość długi staż muzyczny, więc jak wygląda polski rynek muzyczny z Waszej perspektywy?

D: Śpiewam po angielsku i nasza muzyka jest częściej puszczana za granicą. Być może z racji tego, że śpiewam po angielsku, też nie mogę tego wykluczyć. Ale wydaje mi się, że jednak ta muzyka elektroniczna na przestrzeni może ostatnich 5 lat jest coraz bardziej obecna na rynku polskim.

M: Generalnie Polska stoi rockiem, jazzem i bluesem. Występowaliśmy na kilku festiwalach, bądź konkursach muzycznych, gdzie faktycznie rozstrzał muzyki był różny, jeżeli chodzi o wykonawców, ale i tak dominowały rock i blues. Więc jeżeli chodzi o elektronikę, to jest tutaj ciężko, ale jeżeli chodzi o synthpop, to mamy dużo większy odbiór na Zachodzie, UK i Włochy. Ale nas tez zaskoczyło to że np., myśleliśmy, że w Niemczech ten odbiór elektroniki jest lepszy, a okazało się że funku. Dużo jest produkcji niemieckiej, ale mam wrażenie, że sami Niemcy tej elektroniki nie szukają. Rozmawialiśmy niedawno z takim zespołem ukraińskim, który próbował się promować w Niemczech, jeżeli chodzi o elektronikę i mieli z tym duże problemy. Ogólnie widzimy taką tendencję, że dużo elektroniki jest obecnej na Zachodzie UK, Włochy, Francja, USA. Mieliśmy dużo odsłuchań też w Brazylii, Czechach. Ale zdecydowanie Polska rockiem stoi i to jest już takie tradycyjnie charakterystyczne dla naszego kraju. Więc tak to wygląda. W Polsce jest dużo fajnych twórców muzyki elektronicznej, a jeżeli chodzi o odbiór to zdecydowanie ludzie wolą rock. Graliśmy na Emergency Festival. Poznaliśmy tam właśnie muzyków z różnych zespołów, grających elektronikę i to był chyba jedyny taki przypadek, gdzie mieliśmy właśnie do czynienia z ludźmi tworzącymi muzykę elektroniczną.

D: My dopiero teraz de facto, zabrzmi to dziwnie, bo upłynęło tyle lat, wiemy jak ta muzyka ma wyglądać i co chcemy pokazać.  I teraz zabieramy się za nią, można tak powiedzieć, na serio. Przez cały ten czas dopracowywaliśmy, jak to powinno wyglądać, jak my się z tym czujemy. Wcześniej ulegaliśmy wpływom, bo ktoś nam powiedział, że fajnie by było, jakby więcej było po polsku. Coś tam stworzyliśmy po polsku, ale nie czuliśmy się z tym dobrze.

M: Przez wiele lat szukaliśmy własnego stylu i bycia zgodnym ze swoją własną natura, jeżeli chodzi o muzykę. Zrozumieliśmy, że nie koniecznie to musi się podobać wszystkim, bo robi się wtedy z tego troszkę popelina. Ten cały czas skupialiśmy się na kwestii projektu studyjnego, póki nie znaleźliśmy własnego klimatu. Stąd właśnie rezygnacja z grania z muzykami sesyjnymi.

Przeglądając Waszą dyskografię nie da się nie zwrócić uwagi na dominującą czerwień.

M: Pracowałem kiedyś z taką bardzo fajną fotografką Sylwią Ł. i zastanawialiśmy się nad stylistyką sesji, w jakim klimacie tą sesję utrzymać. Pojawił się temat koloru czerwonego, czarnego i złotego, ponieważ wydaje mi się że to są najciekawsze i najbardziej niepokojące połączenia. Z jednej strony mroczne, ale przyciągające uwagę i bardzo klasyczne. Uzgodniliśmy z Sylwią, że w tym kierunku sesja będzie prowadzona.

D: Zwłaszcza, że Sylwia jest fotografką studyjną i jej fotografia jest bardziej portretowa. Tak jak patrzyliśmy ona ma takie ciągoty trochę gotyckie, ale te jej portrety często są ikonograficzne. I te czerwone i złote motywy wiążę właśnie z tymi ikonami. Prawda w historii ikony były też błękity itd. Generalnie widzieliśmy jej portfolio i nam się mega spodobało. Tutaj chodzi bardziej o estetykę niż jakiś wymiar symboliczny, ponieważ raczej nie siedzimy w symbolice.

M: Generalnie zależało nam na sesji zdjęciowej, która będzie neutralna pod względem przekazu, ale żeby stylistyka była dosyć przykuwającą uwagę. Z racji tego oddaliśmy się w ręce Sylwii i jeszcze Magdy P., która się zajmowała naszą stylizacją. Oddaliśmy się w ręce profesjonalistów.

Jak powstał teledysk „Honey, bye, bye”?

M: Szczerze to szukaliśmy jakiegoś motywu, który można by było powiązać z tekstem. Tam są takie słowa, jak „ja Ciebie opuszczam”, „rób co chcesz”, „mam Ciebie dość” mniej więcej w takim uproszczeniu. Całość miała być komiczna i trochę przyciągająca uwagę, ale też szukaliśmy czegoś, co jesteśmy sami w stanie zrealizować. Przegrzebaliśmy garderobę i okazało się, że mamy płaszcze szpiegowskie i zorganizowaliśmy resztę rekwizytu. No i pomyśleliśmy, że faktycznie, skoro piosenka jest o „Honey, bye, bye”, czyli pożegnaniu się z kimś, no to będziemy szukać takich możliwości zarówno pozbycia się tej osoby – wybuchająca maskotka, a z drugiej strony elementy szpiegowania tej drugiej osoby, czy kontrolowania tej drugiej osoby, trochę taki toxic.

 

D: Bo na ludziach często ciążą takie układy, taki revenge toxic. Skoro nie robię tutaj improwizacji wokalnych na samych dźwiękach, więc potrzebuję mieć jakiś tekst, który zawsze mniej więcej musi mieć jakiś sens. Nie dopatrujemy się i nie szukamy jakiejś głębszej symboliki, ale gdzieś jakiś sens musimy zachować skoro chcemy mieć wokal w piosenkach.

M: Staramy się unikać symboliki, która by nam nie odpowiadała ze względu na nasze wewnętrzne przekonania. Na pewno nie chcemy wiązać naszej muzyki z jakąś funkcjonującą ideologią. Mieliśmy propozycję nagrywania jakichś teledysków, gdzie częścią fabuły byłyby narkotyki, to jest też coś, co nam się nie podoba. A „Honey bye, bye” miał być przede wszystkim śmieszny, trochę taki slapstickowy, nawiązujący do tekstu i podobnie zrytmizowany jeżeli chodzi o akcję.

A „Manipulation”?

M: „Manipulation” było podczas pandemii i było próbą zrobienia klipu, który nawiązywałby troszeczkę do stylu bliesnera i lat 70-tych. Troszkę taki romantic, ale z takim też dziwnym klimatem. Właśnie taki vaporwave. Są tam tłumaczenia po japońsku. Mieliśmy tłumaczkę z Japonii, która przetłumaczyła cały tekst na japoński i te znaki, które się tam pojawiają to jest tekst piosenki po japońsku.

D: Natomiast tu chodziło o wymiar estetyczny. A co do przesłania piosenki, to generalnie jak piszę teksty, nie są one żadnym odzwierciedleniem moich doświadczeń życiowych. Bardziej reakcje emocjonalne w różnych sytuacjach, ale nie są to dokładnie kalki sytuacyjne. Jestem na pewno dosyć uwrażliwioną osobą i mogę się wczuć w klimat, lubię słuchać innych ludzi, więc może czerpię trochę z doświadczeń. Ale tak, głównie świat emocji mnie interesuje, jeśli chodzi o pisanie muzyki. Natomiast często piszę o takich powikłaniach emocjonalnych między ludźmi. „Manipulation” ma takie przesłanie właśnie, że osoba z jednej strony się żegna z kimś, a z innej strony jest tak przywiązania i zmanipulowana, że nie wyobraża sobie życia bez obecności tej drugiej osoby. Szczerze to miałabym teraz przeczytać ten tekst, żeby dokładnie o tym opowiedzieć, dlatego że dla mnie słowa w piosenkach są totalnie bocznym torem, dlatego że rytmika tekstu jest nośnikiem melodii. Dla mnie zawsze pierwsza jest muzyka, harmonia łączenia akordów, melodia wokalu, a później jakby wpada jakiś temat, więc nie czuje się w ogóle tekściarzem.

Cała Wasza dyskografia jest w języku angielskim, oprócz singla „Aerozole”.

M: To był właściwie taki dziwny eksperyment.  Wydaliśmy pierwszą piosenkę po polsku i ona się dosyć fajnie przyjęła. Oczywiście był problem z promocją jej na Zachodzie, ale w Polsce dosyć dobrze się przyjęła. Dla mnie na przykład to było wyzwanie, jeżeli chodzi o próbkę wokalu. Zupełnie inaczej obrabia się wokal angielskojęzyczny, ponieważ polski jest bardzo szeleszczącym językiem. Ale było to fajne, chcieliśmy zrobić coś innego. Ten sam duet, ci sami ludzie, ale utwór brzmi zupełnie inaczej, nawet ten głos jest zupełnie inny. Zastanawialiśmy się nad wersją angielskojęzyczną tego utworu, ale w końcu odpuściliśmy, bo wolimy stworzyć coś innego. Z drugiej strony wydaje mi się, że angielskojęzyczny tekst by zabił klimat tego pierwowzoru.

D: Właśnie to jest ciekawe, że niby jest ten sam skład brzmień, których używamy, ten sam wokal, ale w innym języku to brzmi całkiem inaczej. Nie wykluczamy, że będzie więcej piosenek w naszym ojczystym języku, natomiast wychowałam się na zachodnich wykonawcach. Jak byłam dzieckiem i nie wiedziałam o czym śpiewają, to zaczęłam po prostu sama się uczyć angielskiego, żeby zrozumieć. Cały czas siedzę w tekstach anglojęzycznych, nie uważam się za wybitnego tekściarza anglojęzycznego i native`a, ale po prostu ta melodia jest dla mnie dużo bardziej naturalna. Chociaż możliwe, że dlatego, że scena generalnie jest zdominowana przez język angielski.

M: Ja mam wrażenie, że są takie gatunki muzyczne, które się dużo lepiej trzymają pewnego języka. Jest ten język bardziej charakterystyczny dla konkretnego gatunku muzycznego. Angielski lepiej się wpasowuje w klimat madeelektroniki, niż polski.

Słyszałam, że planujecie publikację nowego singla.

M: „Meduza” jest naszą najnowszą piosenką, ale teraz troszeczkę opóźniamy premierę, bo szukamy wytwórni, która mogłaby się nią zainteresować. Piosenka jest inspirowana latami 80-tymi, zarówno jeżeli chodzi o wykorzystanie syntezatorów, jak i dzwony rurowe. Troszeczkę utwór ma taką pompatyczność od strony instrumentalnej. Momentami jest cięższy ze względu na obecność gitar rytmicznych, które są dosyć mocno przesterowane. Tekst jest po angielsku. I opowiada o…

D: Znowu tutaj wchodzimy w sferę emocji. Najpierw był tekst, a później zastanawialiśmy się nad tytułem. Tekst jest o człowieku w dorosłym życiu, który nie potrafi sobie znaleźć miejsca i wytłumaczyć różnych sytuacji życiowych, dlatego że miał taki dosyć spory deficyt emocjonalny w dzieciństwie np. pod wpływem tyranicznych rodziców, despotycznego wujka, jakichś innych toksycznych relacji. I nie potrafi rozpoznać intencji człowieka, z którym się spotyka już w dorosłym życiu, nie potrafi się jakoś tak rozeznać. Ta spuścizna z dzieciństwa, deficyt emocjonalny i dramaty wewnętrzne mają wpływ na jego późniejsze wybory życiowe. Dopiero później zastanawialiśmy się nad tytułem i pomyślałam, że jest właśnie takie stworzenie jak meduza, która wytwarza tą chmurę toksyczną, albo jakiś tam jad. I tak sobie myślę, że faktycznie tacy ludzie potrafią być takimi meduzami. Co ciekawe meduza działa na odległość, a toksyny ludzkie mogą działać nie tylko w przestrzeni, ale długofalowo w czasie.  Ta tematyka jest po prostu taką ludzką tematyką. Każdy z nas żyje w świecie emocji i każdy z nas obraca się wśród ludzi, a te relacje mają znaczący wpływ. Zainspirowaliśmy się Mikem Oldfieldem i jego serią „Tubular Bells”, wykorzystaliśmy nawet taki instrument, bo też kiedyś bardzo lubiłam słuchać początków „new age music”.

M: Mieliśmy kilka pomysłów na teledysk. Bardzo nam się podobają takie formy abstrakcyjne, nie fabularyzowane, na zasadzie obrazu. Czyli efekt bardziej wizualny, a nie scenariuszowy. Natomiast cały czas się zastanawiamy, jakie efekty chcielibyśmy uzyskać i czy może będziemy nagrywać go sami czy z czyjąś pomocą. Czy pójdziemy w takie bardziej mroczne klimaty, czy totalnie nie związane z tekstem. Bardzo nam się też podobają takie zabiegi, gdzie fabuła piosenki, czyli ta warstwa tekstowa mówi o czymś, a obraz jest całkiem inny. Troszkę go uzupełnia, ale nie w stu procentach. Zastanawialiśmy się też nad wykorzystaniem sztucznej inteligencji i możliwości kreowania przez nią jakichś obrazów na podstawie tekstu. Właśnie okładka została zaprojektowana przez AI i wyszła super.

Jakie macie stanowisko wobec współpracy z innymi artystami?

M: Mamy teraz kontakt z zespołem z Ukrainy, też duet Velür, aczkolwiek oni teraz przebywają w Niemczech. Planujemy taką mini-trasę koncertową w Polsce. Myśleliśmy o Krakowie, Katowicach, Poznaniu, Warszawie, Łodzi, czyli tam gdzie odbiór muzyki elektronicznej jest widoczny. Jest to na razie w bardzo wczesnych planach i jesteśmy na etapie rozmawiania z klubami w Polsce. Velür właśnie ma taki sam setup jak my. A jeżeli ogólnie, to jesteśmy jak najbardziej otwarci na jakieś propozycje, wspólne granie, uzupełnianie się, supportowanie itd.

Ostatnie relacje