O debiutanckim singlu „Chciałbym” i stylu narcobeat, problemach młodych generacji i własnych przeżyciach jednego z braci – rozmowa z Tomkiem Czyżewskim, poetą.usmi

Zespół.usmi tworzą dwaj bracia.usmi – Damian (bębniarz.usmi) i Tomek (poeta.usmi). Pierwszy z nich odpowiada za lewą półkulę duetu i z wykształcenia jest finansistą, a drugi za prawą i zajmuje się muzyką na dwa etaty. Jak żartobliwie mówi Tomek: „Oprócz muzyki zajmuje się chyba tylko spaniem.” Swój styl muzyczny określają mianem narcobeatu. Zespół.usmi praktykuje minimalizm.usmi, czyli występuje jako duet.usmi, dzięki czemu nie zajmuje dużo miejsca na scenie. Pierwszy koncert.usmi miał miejsce w grudniu 2022 roku, ale ich przygoda muzyczna zaczęła się prawie 11 lat temu. Czy ich mocno gitarowe początki wpłynęły na ich obecną twórczość, o „podróży życia” Tomka oraz ich debiutanckim singlu „Chciałbym” dowiecie się z wywiadu z Tomkiem Czyżewskim poniżej:

Dzisiaj (08.10.2023) gracie Wasz piąty od końca koncert w ramach trasy koncertowej, która już tak naprawdę się kończy, jakie są Wasze wrażenia?

Właśnie jesteśmy w drodze do Wrocławia, gdzie gramy dzisiaj koncert w klubie „Surowiec”. Szczerze mówiąc każdy, kto się zajmuje muzyką niezależną wie, jak to bywa z takimi trasami koncertowymi robionymi w stylu DIY, czyli czasami się gra dla pełnych sal, czasami dla obsługi technicznej. Nie mieliśmy więc bardzo dużych oczekiwań, zwłaszcza, że zdajemy sobie sprawę z miejsca, w którym się znajdujemy, czyli wydaliśmy dopiero jednego singla. Tak naprawdę, .usmi to jest nasz powrót do muzyki po kilku latach. Więc nie mieliśmy żadnych oczekiwań, a cieszymy się po prostu, że mogliśmy te koncerty zagrać i testować nasz materiał na scenie.

No to o czym jest wasz dopiero jeden singiel „Chciałbym”?

„Chciałbym” jest singlem, który oczywiście promuje naszą płytę pod tytułem „Generacja Z”, która ukaże się w przyszłym roku. Jest to album koncepcyjny, jest już w całości skomponowany i gramy go na koncertach. Koncept „Generacji Z” polega na tym, że próbujemy tą generację, do której w naszym odczuciu też należymy, scharakteryzować i pokazać światu. Żyjemy jeszcze w takich czasach, w których starsze pokolenie patrzy na te „Zetki” trochę spode łba. Każda piosenka będzie naszym spojrzeniem na inny problem, z którym się borykają młodzi ludzie, wchodzący w dorosłość w tych dziwnych czasach.

Jakie to są problemy?

„Chciałbym” porusza problem naszej przynależności, tożsamości i poszukiwania siebie. Aczkolwiek lubię też myśleć o tym utworze w taki sposób, że jest on skierowany do trochę starszego odbiorcy, który już w te koleiny dorosłego życia wpadł i zdaje sobie sprawę, że nie jest to czymś, o co walczył całe swoje życie i próbuje cofnąć się o krok do tych swoich oczekiwań wobec życia i napisać własne reguły. Natomiast innymi problemami, które poruszamy na płycie są dorastanie w cieniu pandemii, wojny, katastrofy ekologicznej i narastającego problemu zdrowia psychicznego wśród młodych ludzi, wynikającego z izolacji społecznej. Niestety to nie będzie wesoła płyta, ale mamy nadzieję, że zwiększenie świadomości na temat tych wątków, przyczyni się do pozytywnych zjawisk w naszym społeczeństwie, że zaczniemy inaczej postrzegać nasze pokolenie.

Czyli wygląda na to, że przeciętna „Zetka” będzie mogła się utożsamić z tekstem waszych piosenek?

Mamy nadzieję, że trafimy z naszą muzyką do ludzi młodych, ponieważ sami się za takich uważamy. Staramy się też troszeczkę przybrać taką formę, która będzie dla nich atrakcyjna. Wcześniej jak graliśmy (w listopadzie będzie 11 lat, jak tworzymy z bratem muzykę) to była muzyka bardziej gitarowa i ciężka. Natomiast w tym momencie jest to muzyka, która oczywiście tych korzeni się nie wypiera, ale jest ubrana w nowocześniejsze i przystępniejsze formy – w taką popularną i dobrze się przyjmującą teraz elektronikę, jakieś melorecytacje, przede wszystkim chwytliwe refreny – żeby właśnie trafić do młodszych odbiorców.

Słyszałam o tym, że miałeś taki epizod w życiu, że postanowiłeś ruszyć w podróż i grać swoją muzykę na ulicach polskich i innych europejskich miast.

To był taki moment dość trudny w moim życiu, dużo rzeczy się wydarzyło w bliskim odstępie czasu, które wymagały natychmiastowej reakcji i szybkiego dostosowania się do zaistniałej sytuacji. Troszeczkę też sam przeżywając problem z tożsamością, udałem się w taką samotną podróż, żeby po prostu znaleźć siebie. Początkowo to były polskie kurorty nadmorskie wczesnym latem, ponieważ to jest bardzo wdzięczny temat dla muzyków ulicznych. Później coraz dalej, kilka tygodni spędziłem na wyspach, jakiś czas w krajach ościennych – Niemczech i Czechach, pisząc muzykę, grając muzykę, ale tak naprawdę szukając w tym wszystkim tego, co chciałbym osiągnąć, przekazać i co byłoby częścią mojego życia.

Na pewno z pewnej perspektywy jest to odważna decyzja, ale w momencie w którym byłem przed wyjazdem, tak naprawdę nie miałem totalnie nic do stracenia, czułem się obco w swoim życiu, w swoim ciele, ponieważ czułem, że to co robię, nie dość że nie sprawia mi przyjemności, to jeszcze nie miałem pojęcia dokąd to zmierzało. Tak naprawdę bardzo cenie sobie ten okres, ponieważ dzięki niemu czuję, że zaoszczędziłem wiele czasu w swoim życiu. Gdybym te wszystkie rozważania próbował sam procedować na miejscu robiąc inne rzeczy, to na pewno zajęłoby mi to więcej czasu. Dzięki temu, że udało mi się to wszystko skondensować w tak krótkim mimo wszystko okresie, oszczędziło mi to wiele czasu.

Ile trwała Twoja podróż życia?

Wyruszyłem późną wiosną i tak naprawdę wróciłem na dłużej  już do kraju pod koniec roku. Tutaj też trochę romantyzuję ten okres, natomiast bywały takie momenty, że wracałem do domu, czy też bywałem u rodziny. Więc to nie było do końca tak, że cały czas byłem sam. Być może trwałoby to dłużej, ale pamiętam jak wracałem z Pragi autobusem do Polski, miałem w głowie myśli, że już nie muszę tego dłużej robić, bo osiągnąłem wtedy cel swojej podróży, czyli zrozumiałem jak chciałbym, żeby moje życie wyglądało.

Czy w tym czasie zdarzyło się coś szczególnego, co pozostawiło odcisk w Twojej pamięci?

Pamiętam jak kiedyś w Jorku, w Anglii poznałem saksofonistę pochodzenia afroamerykańskiego, który też grał na ulicy dosłownie kilkaset metrów dalej. To był mój pierwszy sezon grania streetowego i można powiedzieć, że byłem jeszcze świeżakiem i każdego, kogo spotkałem pytałem o radę. To był pierwszy muzyk w mojej streetowej karierze, który nie grał standardów na ulicy, bez względu na to, że ludzie najchętniej słuchają tego, co znają i lubią. On jednak postanowił grać swoje własne utwory. Właśnie on mi powiedział o tym, że tak naprawdę nie ma znaczenia, czy gra się swoje utwory czy standardy. Jeżeli robi się to na tyle dobrze i się jest wystarczająco wytrwałym, to i tak na koniec dnia osiągnie się swój cel, jak pragmatyczny, czyli materialny, tak i uduchowiony, czyli artystyczny. To jest taki epizod, który zmienił moje postrzeganie zarówno całej mojej podróży, jak i tego konkretnego elementu, czyli grania na ulicy.

Czy są jakieś różnice w odbiorze muzyki streetowej w Polsce i w tych krajach europejskich, które zwiedziłeś?

Myślę, że jest duża różnica w postrzeganiu muzyków ulicznych między Polską, a tak naprawdę resztą świata, ponieważ w Polsce niestety nadal pokutuje to, że sztuka uliczna niestety kojarzy się z żebractwem. Natomiast w Anglii, która uchodzi za kolebkę street artu, często różne lokacje w Londynie są zajmowane przez muzyków, którzy mają na swoim koncie Grammy. To już samo świadczy jaka jest różnica w odbiorze i podejściu do tego. Oczywiście sami sobie jesteśmy winni, ponieważ faktycznie widziałem w Polsce ludzi, którzy grali na ulicy nie dlatego, że chcieli, tylko dlatego, że musieli. Ale widywałem takich muzyków też poza granicami naszego kraju, natomiast im dalej od Polski, tym bardziej przeważał odsetek zawodowych muzyków, którzy robili to po prostu jako część swojej aktywności zawodowej. Ludzie dużo chętniej zatrzymują się na dłuższą chwilę, żeby posłuchać tych muzyków i to jest czymś naturalnym. Wydaje mi się, że wynika to też z tego, że jeżeli chodzi o streetart w Polsce, to jesteśmy krajem, który nie ma tak długiej tradycji w tym aspekcie i być może dlatego troszeczkę inaczej podchodzimy do tego tematu.

Swój styl muzyczny określacie jako narcobeat, co to znaczy?

Termin narcobeat ukuł się w czasie, kiedy zespół .usmi nie był jeszcze duetem, a kwartetem. Część piosenek przywiozłem ze swojej podróży, część napisaliśmy wspólnie, dlatego szukaliśmy jakiegoś punktu wspólnego, który wyróżniałby tę muzykę. Według nas charakterystycznym dla tej muzyki jest to, że ona jest hipnotyczna, czyli pewne struktury harmoniczne są często powtarzane, co ma wywoływać efekt transu u słuchacza. Jest to też sieć naczyń połączonych z tym, co robiłem na ulicy, ponieważ ze względu na to, że podróżowałem i grałem sam, to bardzo często te utwory musiały się opierać na krótkich i powtarzalnych formach, które mogłem zapętlać.

„Chciałbym” było pierwszym utworem, nad którym pracowaliśmy, kiedy już ukonstytuował się zespół .usmi, natomiast termin narcobeat ukuliśmy dopiero później pracując nad innym utworem, który będzie drugim singlem i ukaże się już wiosną. Tak naprawdę „Chciałbym” reprezentuje narcobeat częściowo, natomiast dopiero się dowiecie co my uważamy za stuprocentowy narcobeat, kiedy opublikujemy kolejny singiel. A w utworze „Chciałbym” te harmonijne i powtarzające się frazy połączone z tym mocnym rytmem wynikają właśnie z tej naszej bardzo gitarowej przeszłości. Mój brat, który jest perkusistą, dokłada od siebie bardzo dużo rockowych bębnów do tego stylu.

Opublikowaliście też wersję akustyczną utworu „Chciałbym”.

Nasza akustyczna wersja jest też pomysłem, który się zarodził naturalnie, ponieważ w wielu aspektach działalności zespołu nawiązujemy do tej streetowej przeszłości, bo zdarzało się wcześniej, że grałem też z bratem na ulicy. Nie jest nam obce takie akustyczne granie i nigdy nie było, natomiast w żadnym z poprzednich zespołów nie mieliśmy możliwości, żeby ten materiał zaaranżować w taki sposób. Te piosenki są na tyle uniwersalnie skomponowane, że w wielu rożnych aranżacjach mogłyby zabrzmieć dobrze. Także myślę, że jeżeli chodzi o przearanżowanie piosenek .usmi to nie jest nasze ostatnie słowo. Natomiast sam pomysł na tą sesję zrodził się z moich rozmów z Wojtkiem, naszym fotografem, który też jest autorem koncepcji naszego klipu. Kiedy rozmawialiśmy o czym jest ten utwór, to Wojtek wtedy zaproponował właśnie taką luźną konwencję nawiązującą do tego streetowego grania. Któregoś pięknego poranka, chociaż to raczej było w okolicach świtu, nagrywaliśmy tą sesję w lesie, żeby po pierwsze znaleźć miejsce, gdzie nikogo nie będzie, a po drugie odpowiednie warunki. No i zrobiliśmy taką DIYową sesję, którą opublikowaliśmy w ramach akcji promocyjnej naszego singla i jesteśmy całkiem zadowoleni z efektów naszej pracy.

Planujecie poszerzać skład zespołu, czy jednak bardziej Wam odpowiada obecna formuła, czyli duet?

To jest bardzo ciekawe, ponieważ jak już mówiłem z bratem gram długie lata i praktycznie od zawsze chodziło nam po głowie, żeby spróbować grać tylko we dwóch. Pamiętam, że dużym game changerem była dla nas pierwsza płyta duetu „Royal Blood”. Oczywiście na początku brakowało nam nie tylko pomysłu, ale też narzędzi, więc graliśmy w rożnych projektach, w których uczyliśmy się co i jak. Myślę, że całe to doświadczenie, które zbieraliśmy przez te już prawie 11 lat zaowocowało tym, że znaleźliśmy odpowiednią formułę i styl, które jesteśmy w stanie skutecznie przedstawiać, będąc tylko we dwóch na scenie. Natomiast też przyznam szczerze, że zawsze artysta dąży do tego, czego mieć nie może. Pamiętam, że grając z żywym zespołem, to zawsze chciałem, żeby ten zespół był bardzo minimalistyczny – duet grany do ścieżek z komputerem i metronomem, czyli wszystko jest mobilne i kompaktowe. A teraz grając w duecie zdarza się, że tęsknimy za graniem w większych składach, gdzie jest większa przestrzeń do improwizacji i reinterpretowania materiału na koncertach oraz różnych muzycznych eksperymentów. Ale nie można mieć wszystkiego i jesteśmy mimo wszystko z tej formuły duetu bardzo zadowoleni.

Jak w Waszym wydaniu wygląda największy przyszły sukces?

Chcielibyśmy, żeby ukazał się nasz debiutancki album, i żeby on faktycznie trafił do ludzi. Żeby ktoś za kilkadziesiąt lat mówiąc o tej zmianie pokoleniowej i analizując „Zetki”, powiedział, że ukazał się nasz album, który w pewien sposób trafnie ujął esencję tego, czym to pokolenie było dla świata.

Rozmawiała Kateryna Shmorgun.