Wyrzuty sumienia z powodu zanieczyszczania planety

Julia Skiba, Paulina Sumera, Jagoda Kudlińska i Julia Błachuta.

Na polski rynek muzyczny weszły szturmem już kilka dobrych lat temu, a pomimo tego nadal zaskakują. Te cztery niezwykłe artystki wyróżnia nie tyle młody wiek, co niesamowite kompozycje. Z zespołem Lor rozmawialiśmy o oczekiwaniach wobec młodego artysty, pandemii i planach na przyszłość.

Kiedy czyta się o was w Internecie, zewsząd uderza oklepane: ,,bardzo młode artystki, debiutowały mając kilkanaście lat’’. Można odnieść wrażenie, że większość mediów interesował tylko wasz wiek. Przeszkadza wam ciągłe wspominanie o nim? Co teraz, po kilku latach, jest wyróżnikiem, jeśli chodzi o zespół Lor?

Byłyśmy młodsze niż znaczna część ówczesnej sceny muzycznej w Polsce i wiedziałyśmy wtedy, że to nasz atut, dlatego nie przeszkadzało nam wspominanie o tym. Teraz, kiedy dorastamy, czujemy, że z roku na rok coraz bardziej oddalamy się od tej wyjątkowości, którą miałyśmy wcześniej. Musimy chyba po prostu znaleźć teraz inną.

Właśnie w kontekście wieku dużo mówiło się o waszej  subtelności, czystości czy nawet niewinności. Czy to dobre określenia? Nie mierżą Was?

Mówili to ludzie starsi od nas, którzy zawsze mają pewne wyobrażenie na temat młodszego pokolenia, zazwyczaj bardziej negatywne niż pozytywne. Zobaczyli wtedy nastolatki, które, w ich przekonaniu, były pozbawione tego niebywale okrutnego zepsucia i robiły cokolwiek innego niż granie w komputer. Prawda jest taka, że byłyśmy wtedy zupełnie normalne. Ale spokojnie, te teorie nie były przecież krzywdzące.

Określano was też skromnymi i normalnymi. Czy waszym zdaniem od młodego artysty oczekuje się degeneracji i uderzenia wody sodowej do głowy? A może to tylko stereotyp?

Młody artysta ma dwa zadania. Ma być młody, bo jak robi coś dorosłego, to przecież traci dzieciństwo i na pracę jeszcze przyjdzie czas, a na razie to do książek. Ale ma też być dojrzały i odpowiedzialny, najlepiej, żeby wszystko od razu wiedział i nie popełniał żadnych błędów, bo jeśli mu się podwinie noga, to młody wiek już go nie usprawiedliwia. Chcesz tylko rosnąć, komponować, rosnąć, a przy okazji musisz mierzyć się z całą masą oczekiwań na Twój temat.

Przeczytałam w jednym wywiadzie, że ,,imponuje wam dojrzałość’’. Czy teraz, po kilku latach, dalej tak jest? Może trochę wam to narzucono? A może teraz próbujecie odsunąć dorosłość?

Nie stawiałybyśmy znaku równości pomiędzy dojrzałością i dorosłością. One nie zawsze idą ze sobą w parze. Dorastamy i dojrzewamy cały czas, to jest proces, który, mamy nadzieję, nigdy nie będzie w pełni dokonany.

Wydaje mi się, że Polska scena muzyczna robi się coraz bardziej otwarta na młodych artystów. Mało kogo dziwi debiut młodej Roksany Węgiel czy Viki Gabor. Czy waszym zdaniem kilka lat temu było trudniej? Spotykałyście na swojej drodze jakieś bariery?

Teoretycznie scena się otwiera, młodzi ludzie mają coraz więcej możliwości rozwoju, pokazania się szerszej publiczności. Nie wiemy jednak, czy teraz jest im łatwiej niż nam było kiedyś. Nie mamy pojęcia, jaką drogę przechodziły Roksana czy Viki. O sobie możemy powiedzieć, że na palcach jednej ręki zaledwie jesteśmy w stanie policzyć momenty, w których poczułyśmy, że nasz wiek stanowi problem.

Miałyście okazję wystąpić w wielu ciekawych miejscach. Ja widziałam Wasz koncert w krakowskich Sukiennicach. Jakie było najdziwniejsze miejsce, w którym wystąpiłyście?

Nasz pierwszy koncert odbył się w chińskiej knajpie. Przenosząc się tam wspomnieniami, ciągle nie jesteśmy w stanie zrozumieć tego absurdu.

Wolicie grać dla ,,swojej’’ publiczności, czy dla ludzi, którzy dopiero maja się zapoznać z waszą muzyką?

Kiedy przed koncertem stoją przed Tobą ludzie, nie masz pojęcia, jaki jest ich poziom znajomości Twojej twórczości. Dowiadujesz się ewentualnie wtedy, gdy dostrzegasz kogoś, kogo usta poruszają się wraz z tekstem. Dla wszystkich gramy tak samo, nie myśląc o tym szczególnie. Ale, wiadomo, nasi wieloletni odbiorcy mają zawsze szczególne miejsce w naszych sercach.

Jeśli chodzi o występy, to spokojnie można nazwać was profesjonalistkami. Liczyłyście kiedyś, ile koncertów już za wami?

Nie wiemy dokładnie, na pewno ponad 100, może już bliżej 150. Kiedyś musimy to policzyć i wtedy damy Ci znać.

Uświetniłyście swoją obecnością też ogromne festiwale, takie jak Open’er, OFF Festival czy Orange Warsaw Festival. Czy granie dla tak dużej publiczności jest dla was wyzwaniem, czy niczym nie różni się od każdego innego występu?

Granie dla takiej publiczności to przede wszystkim ogrom pozytywnych emocji. Do tej pory wspominamy nasz pierwszy występ na Orange Warsaw w 2017 roku, kiedy spodziewałyśmy się zobaczyć pod sceną zaledwie grupkę naszych znajomych, a gdy wyszłyśmy, wszystkie płakałyśmy ze szczęścia, widząc pełny namiot. Ale nie traktujemy takich sytuacji jako wyzwanie większe niż zazwyczaj, nie czujemy raczej szczególnej presji.

Lor na OFFie

Od waszego debiutu minęło już sporo czasu. Co zmieniło się w was, w muzyce, w waszej współpracy?

Zaryzykujemy stwierdzenie, że w naszej współpracy nie zmieniło się nic. Dynamika między nami jest ciągle taka sama, każda z nas zna swoje miejsce zarówno w zespole, jak i w naszej prywatnej relacji. Staramy się rozwijać naszą twórczość, żeby dostarczyć naszym odbiorcom, ale przede wszystkim nam samym, coś nowego. Nie boimy się już rytmu, nie boimy się komputerów i zdecydowanie nie boimy się już wyrażania bardziej pozytywnych emocji.

Jeśli dobrze rozumiem, to część z was mieszka teraz w Polsce, a część w Anglii. Jak działa zespół w takiej sytuacji? Czy waszym zdaniem muzykę da się tworzyć na odległość?

Trzeba tylko nie bać się latać samolotem, tłumić w sobie wyrzuty sumienia z powodu zanieczyszczania planety i wszystko wtedy da się ogarnąć. Oczywiście, jest większa gimnastyka logistyczna, ale mamy przywilej życia w mobilności XXI wieku. Pandemia uśpiła nieco naszą działalność, nie jesteśmy jednym z tych projektów, których kariera wystrzeliła, bo nie kochamy social mediów i nie dbamy o nie tak, jak powinnyśmy, ale mogliśmy przecież zobaczyć niesamowite koncerty, podczas których każdy muzyk grał na żywo ze swojego własnego domu, także dla chcącego nic trudnego.

A może właśnie Londyn jest miejscem, gdzie już niedługo muzycznie rozwijał się będzie i działał cały Lor?

Oczywiście, bardzo chciałybyśmy, żeby tak się stało. Dowolne rozszerzenie naszej działalności byłoby niesamowite, ale na razie poświęcamy jednak więcej uwagi Polsce.

Czy wszystkie macie wykształcenie muzyczne? Chciałybyście je jeszcze powiększać?

Prawie wszystkie jesteśmy na studiach muzycznych, więc zdecydowanie nasza edukacja zmierza właśnie w tym kierunku.

Jak przeżyłyście ten rok bez koncertów? Czy będzie trudno wrócić na scenę teraz, kiedy powoli odmrażane są wydarzenia muzyczne?

Nie ma rzeczy, której nie możemy doczekać się bardziej niż tego. Cieszymy się na powrót do regularnego grania i mamy nadzieję, że jeszcze nie zapomnieliśmy wszyscy, jak to się robi.

Niedawno reprezentowałyście Polskę podczas Music Europe Day. Jak zaczęła się ta przygoda? Cieszycie się, że mogłyście reprezentować Polskę?

Zawdzięczamy to, oczywiście, naszemu managementowi, TBA Music. W tym projekcie co roku bierze udział masa niesamowitych artystów, dlatego bycie jego częścią potraktowałyśmy jako wielki zaszczyt.

Wasza twórczość nazywana jest folkiem, czy to jednak rzeczywiście folk? I czy ma coś wspólnego z polskim folklorem?

Nazwałyśmy naszą muzykę folkiem, bo miałyśmy 14 lat i znałyśmy to, czego słuchałyśmy, pod tą właśnie nazwą. Wydawało nam się, że brzmimy podobnie, więc stwierdziłyśmy, że gramy folk. Ale czy gramy folk? Nikt tego nie wie.

Jest rok 2015. Wypuszczacie teledysk nagrany w szkole. Czy macie jakieś wspomnienia związane z tym projektem? Jak zareagowali nauczyciele? 

Bardzo sentymentalnie podchodzimy do tego teledysku. Uważamy go za przełomowy moment, od którego tak naprawdę wiele się zaczęło. Nauczyciele byli z reguły wspierający względem naszej działalności, niektórzy do tej pory aktywnie śledzą nasze profile i reagują na nowości.

Czy udało wam się skończyć szkołę normalnie? A może pojawiały się komentarze odnośnie tego, że zyskujecie sławę?

Umówmy się, że tej naszej sławy nigdy nie było na tyle dużo, żeby w jakikolwiek drastyczny sposób wpływała na nasze życie prywatne. Uczyłyśmy się raczej normalnie, po prostu czasem nie było nas na lekcjach, bo grałyśmy koncert.

Na wasz pierwszy album fani musieli sporo poczekać. Czy wypuszczenie go było formą zamknięcia pewnego etapu?

Zdecydowanie tak. Ciągle wstrzymywały nas sprawy formalne i same byłyśmy już w pewnym momencie sfrustrowane tym, że ten materiał nie może się jeszcze ukazać, czemu nie pomagało poczucie, że ktoś na tę płytę czeka. Bałyśmy się trochę, że w momencie wydania będziemy tym bardziej umęczone niż ucieszone, ale zupełnie tak nie było.

Jak to jest mieć własny album w rękach?

Nie wiemy jeszcze, jakie to uczucie mieć na rękach swoje dziecko, ale możliwe, że to porównywalne uczucie.

Czy możemy mieć nadzieję na jakiś nowy projekt w najbliższym czasie?

Tak. Możecie mieć nadzieję.